gdzie my u licha jesteśmy? – w poszukiwaniu szlaku- kawałek Bielska nad morzem- Dębki, Karwia, Rozewie, Władek i hajże na Hel !!!
Budząc się rano, powoli sobie uzmysławialiśmy jak bardzo mamy napięty grafik, bowiem tego dnia musieliśmy obrócić największy dzienny dystans, czyli około 70 parę kilometrów aby ostatecznie dotrzeć do naszego wymarzonego Helu.
Najpierw jednak sprawy przyziemne czyli packing i powrót na drogę. A tu już się zaczynają schody. W nocy kiedy się rozbijaliśmy nie do końca dbaliśmy o zlokalizowanie się w terenie, poza tym nie do końca wiedzieliśmy kiedy i gdzie skręcaliśmy. Pojechanie „na azymut” nie było najlepszym wyjściem ponieważ w prostej linii do szlaku był szereg małych strumyków i spore połacie lasu.
Trzeba było posłać tzw. „czułki”, czyli samców alfa którzy zawsze myślą że mają rację, ale każdy z nich ma zawsze inną rację od drugiego, dlatego więc wybór padł na mnie i Długiego. Każdy pobiegł w swoją stronę. Po pół godziny udało się znaleźć szlak i wrócić powrotem do reszty ekipy aby oznajmić dobrą nowinę, a więc coś się w końcu ruszyło.
Przed Białogórą, wyjeżdżając z lasu napotkaliśmy na skrzyżowanie. Nie za bardzo było wiadomo gdzie mieliśmy jechać więc pomógł nam facet, który przechodził akurat obok. Po krótkiej rozmowie wyniknęła jeszcze jedna bardzo interesująca sprawa – kilkadziesiąt metrów dalej stacjonowały bazy harcerskie, w tym także jedna z Bielska-Białej!!! W naszej ekipie było 2 harcerzy więc zaraz w ich głowach urodził się plan podwędzenia sztandaru (taka stara tradycja). Niestety cały misterny plan wziął w łeb, bowiem było widno i drużynowa szybko się zorientowała, że coś się święci. W efekcie wywiązała się krótka pogawędka po której ruszyliśmy dalej w drogę.
Po sytym śniadanku w Białogórze, kilometry leciały już całkiem sprawnie. Przebijaliśmy się gruntówkami blisko wybrzeża do Karwi. W Karwi droga miała już bardziej cywilizowany wygląd, dalej pędziliśmy ruchliwą drogą 215. Po ciężkim podjeździe pod Jastrzębią Górę już nic nie stało nam na przeszkodzie w drodze na Hel.
We Władku urządziliśmy sobie postój na drobne zakupy w biedronce. Od tego momentu podniecenie i nagły przypływ dobrego humoru udzielał się już wszystkim .Pozostały tylko 34 km do końca, a my pędziliśmy jak szaleni równą jak stół ścieżką rowerową, która ciągnie się przez całą długość mierzei.
We wszystkich miasteczkach mijanych na mierzei daje się wyczuć klimat lansu, zewsząd w oczy rzucają się w oczy markowe ciuszki, markowy sprzęt do surfingu i ogólna luźna atmosfera coś jakby Kalifornia, tyle że na 54 stopniu szerokości geograficznej.
W Juracie zaopatrzyliśmy się w zestaw ruskich szampanów za psie grosze , bowiem postanowiliśmy sobie, że przy znaku wjazdowym na Hel urządzimy sobie szampański prysznic w stylu Louisa Hamiltona. Zaraz za zakrętem odnaleźliśmy długo wypatrywany znak, a więc korki w ruch i jazda! Po takim prysznicu pomieszanym z potem i pyłem drogowym wyglądaliśmy jak jakieś dzikie zwierzęta, ale jakoś specjalnie nam to nie przeszkadzało.
Za znakiem wjazdowym czekało nas jeszcze parę kilometrów do samego centrum i zabudowań. Udało nam się znaleźć w miarę tani camping wojskowy przy ulicy Steyera. Po skleceniu obozu na szybkości i przebraniu się w „stroje wieczorowe” wyskoczyliśmy do centrum po aperitify i wylądowaliśmy na dzikiej plaży na którą przebijaliśmy się około 0,5h porą już zupełnie nocną. Dookoła nie było żywej duszy, tylko nasza siódemka. Toastom i śpiewom nie było końca, przylatywały do nas widma poprzednich dni, tak jakby wszystko działo się dopiero wczoraj.
A jednak to już niestety koniec, ale może za rok …
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz