Poranne słońce, powoli wspinające się po nieboskłonie, powoduje, że namiot zamienia się tak w okolicach godziny 10-11w istną saunę. Można wtedy zauważyć w obozie tzw. cieniotropizm czyli zjawisko wypełzywania z namiotu zaspanych obiboków, którzy szukają choćby krztynki cienia wokół namiotu, tak było i tym razem w Łebie.
Po śniadaniu i pogaduchach, wcale się nie kwapiliśmy aby wsiadać od razu na rowery, więc postanowiliśmy wybrać się na plażę. Dzień był idealny, słońce przyjemnie grzało, od morza wiała orzeźwiająca bryza. I tak z godziny na godzinę śpiąc, przewracając się na bok jeden drugi, przebimbaliśmy na plaży niemal cały dzień orientując się jak zwykle w porę czyli koło 18-19, że tego dnia przydałoby się pochłonąć z kilkadziesiąt kilometrów, żeby wyrobić się w ramach czasowych, bowiem w poniedziałek niektórzy z nas mieli już jakieś zobowiązania.
Pod wieczór czyli trochę po 19, po ciężkich mozołach obóz został ostatecznie zwinięty, a rowery przygotowane do akcji. Tym razem jazda zapowiadała się naprawdę ciekawie, bowiem wyjechaliśmy w okolicach godz. 20, każdy wyłożył na rower co tylko miał świecącego, aby chociaż trochę przebić smugą światła gęstą ciemność przez którą mieliśmy się przebijać.
Z Łeby wyjechaliśmy drogą gruntową, biegnącą przez gęsty, piaszczysty las, między morzem, a jeziorem Sarbsko. Z czasem gruntówka przerodziła się w wąską i krętą ścieżynkę, biegnącą po grzbietach ruchomych niegdyś wydm. Nieustannie przedzieraliśmy się przez gęsty piach, omijaliśmy gałęzie, pniaki i korzenie wystające tu i ówdzie. Z czasem wyrobiliśmy sobie patent polegający na tym, że pan prowadzący całą kolumnę (najczęściej był to Długi vel „Gorąca Łyda” :P) mówił podczas jazdy z której strony mija przeszkodę i jak ona wygląda, dzięki temu przebijanie się przez tą gęstwinę szło nam w miarę sprawnie.
Aby zobaczyć latarnię Stilo musieliśmy wspiąć się na całkiem niemałą wydmę. Jednak było warto, bowiem były to godziny jej czuwania, kiedy rzucała w morze 20-kilometrowy słup światła.
Od latarni dzieliło nas kolejne 9 km do najbliższej miejscowości – Lublatowa. Gdy już dojechaliśmy na miejsce, było już koło północy. Ostatecznie porzuciliśmy plan jechania do następnej miejscowości – Białogóry. Jadąc dalej czerwonym szlakiem za Lublatowo, dotarliśmy w końcu do miejsca gdzie kończy się asfalt i zaczyna prowizorka. Okazało się, wkroczyliśmy na byłe tereny wojskowe, dookoła oczywiście same wydmy, gdzieniegdzie druty kolczaste, dużo krzaków i niskich drzewek.
Około godz. 2 w nocy wszyscy zaczęli strajkować i każdy oznajmił że położy się gdzie popadnie. Część ekipy pobiegła szukać morza, które patrząc na mapę wydawało się całkiem blisko, nawet było słychać jego szum. Wrócili po około 0,5h kiedy część z nas już rozłożyła śpiwory i zabierała się do spania, mówiąc że niestety nie dotarli do wody. Jednak wydmy i gęsty lasek dały im w kość, więc szybko dołączyli do naszej paczki berlinek i wszyscy spali jak morsy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz